Joanna Bojańczyk w Wysokich Obcasach ("WO" 17 (672) z sb 28 IV 2012) stawia tezę, że immanentny obciach nie istnieje. Że to nie jakość sama w sobie, ale wyłącznie funkcja rzeczy, która aktywowana jest przez kontekst okazji, otoczenia, czasu oraz towarzystwa.
I trudno się z tym nie zgodzić. Przynajmniej mi trudno, bo kto przegląda tego bloga albo zna mnie osobiście, ten wie, że do obciachu podchodzę często z podejrzanym entuzjazmem.
Kto by tam zagłębiał się w filozoficzne analizy płócien Marka Rothki (który, swoją drogą, jest jednym z moich ulubionych malarzy), kiedy można czerpać perwersyjne wizualnie przyjemności z dzieł Siemiradzkiego czy Alma-Tademy:
Henryk Siemiradzki, Za przykładem bogów, 1899
Lawrence Alma-Tadema, Róże Heliogabalusa, 1888
Moje ostatnie odkrycie to natomiast:
William Adolphe Bourgeureau, Narodziny Wenus, 1879
Czy to nie rozkoszne? Taki malarski odpowiednik Versace (lateks, obcisłe kroje, solara+blondyny, superszpile) i Dolce&Gabbana (koronki, gorsety, tapiry, wyskakujące biusty).
Tu nasuwa się pytanie - czy przy warsztatowym mistrzostwie (chyba nikt nie zakrzyknie, że ubrania Versace są źle uszyte, a obrazy Siemiradzkiego źle namalowane) drobny kiczyk nie dość, że nie jest nie na miejscu, to jeszcze dodaje całej sprawie pikanterii?
Versace SS 2012, Mert Alas & Marcus Piggott
A może jednak cena? Bo skarpetki Prady do sandałów Prady to jednak co innego niż skarpetki z Deichmana do sandałów z CCC.
Prada FW 2010 RTW
Joanna Bojańska w swoim artykule słusznie jednak zauważa, że czynnikiem obciachotwórczym są nie tyle cena i jakość bądź jej brak, lecz kontekst środowiskowy. Ta sama porządnie wykonana siatka w kratkę od Vuittona (SS 2007 RTW) jest in i trendy na Placu Vendome, natomiast mimo metki w Hali Mirowskiej byłaby zwykłą bazarową siatką!
Możemy się zastanawiać nad obciachem w modzie jeszcze chwilę i pewnie nie dojdziemy do bardzo innych wniosków niż pisząca dla "WO" dziennikarka, z którą się zgadzam, lecz której argumentacja nagle przestała mi wczoraj wystarczać, kiedy wałkując kanon maturalny z historii sztuki musiałam zmierzyć się z esencją kiczu: jeleniem na rykowisku.
Tu sprawa jest prosta - kicz z taniej makatki.
Tu jest nieco trudniej - kicz, ale za 9 500 PLN, na dodatek całkiem poprawnie namalowany.
A tu zaczynają się prawdziwe schody:
Obraz A
Obraz B
Jaka jest różnica między obrazem A i B? Nie, nie chodzi tu o to, że obraz B jest ciemniejszy.
Obraz A - Gustave Courbet, Sarny w lesie, 1866, lokalizacja: Musee d'Orsay, Paryż
Obraz B - plakat "Gustave Courbet, Sarny w lesie", lokalizacja: www.plakaty-i-reprodukcje.pl, cena: 59,41 EU
(http://www.plakaty-i-reprodukcje.pl/gustave-courbet/sarny-w-lesie-obraz-1615)
Czy zatem różnica między Courbetem a reprodukcją Courbeta jest taka jak między torebką Chanel z butiku a ze Stadionu Dziesięciolecia? Czy może jedno jest piękne, bo jest na płótnie, a drugie kiczowate, bo na papierze? Czy jedno zachwyca, bo wisi w słynnej galerii, a drugie odrzuca, bo wisieć może na ścianie nad kanapą jak makatka? Co sprawia, że esencja kiczu - jeleń na rykowisku bądź skarpetki do sandałów - nagle nabierają wyrafinowania?
Czy cena, jakość, miejsce, otoczenie, towarzystwo? Co sprawia, że tandeta zostaje im odjęta? Może wyrafinowanie i tandetność wcale nie istnieją jako takie, a stanowią wyłącznie reakcję w naszych głowach, powstałą wskutek obcowania z danym obiektem? Może tak jak wyrafinowanie, tak i kicz nie tkwią w obiektach, tylko w nas?
A jeśli tak, to jaki musi być człowiek, by odważyć się na chodzenie w skarpetkach do sandałów i przywieszenie sobie jeleni nad łóżkiem i nie narazić się na śmieszność?
Może to wszystko to tylko pewien postmodernistyczny, czarny żart? Bo skoro pisuar może być dziełem sztuki, bo Duchamp stwierdził, że tak jest, to dlaczego skarpetka z sandałkiem nie mogą być stylowe, jeśli takiego zdania jest Prada?
I czy mogą być równie stylowe, jeśli uważa je za takie pani Krysia z mięsnego na rogu?